75. La Tomatina czyli kąpiel w pomidorach.


Po dzisiejszej zabawie w sosie pomidorowym w miasteczku Buñol (koło Walencji) stwierdziłam, że jeden raz w zupełności mi wystarczy. Nie żebym nie lubiła pomidorów, hehe, ale tradycji już stało się zadość, byłam, widziałam, wytarzałam się w pomidorach, rzucałam nimi w innych i uśmiałam się co nie miara. Ta szalona zabawa ma miejsce co roku w ostatnią środę sierpnia i polega na obrzucaniu się bardzo dojrzałymi albo przejrzałymi jak kto woli pomidorami. Obrzucają się nawzajem wszyscy uczestnicy. A skąd biorą się te pomidory? Podobno sprowadza się je aż z Ekstremadury i są one specjalnie uprawiane na tę zabawę, według smakoszy do jedzenia się nie nadają i koszt ich produkcji jest bardzo mały. Dzień zaczyna się konkursem „palo jabon”, w którym uczestnicy usiłują wejść na słup utytłany mydłem, by zdobyć kawał jamona, czyli szynki. O 11.00 na ulice miasteczka wjeżdżają ciężarówki załadowane pomidorami, a raczej masą przejrzałych i potłuczonych warzyw. Na znak rozpoczęcia wojny strzela się petardami i ochotnicy jadący na ciężarówkach, już sami umazani cali w pomidorach, rozpoczynają rzucanie czerwoną masą w uczestników. Przed rzucaniem w innych, należy całe pomidory rozgnieść w rękach, by nie zrobić komuś krzywdy. Dobrze jest mieć okulary do pływania lub nurkowania, by chronić oczy. Ja założyłam też kapelusz, żeby nie mieć we włosach tych wszystkich resztek. Oczywistym jest, że na taką imprezę zakłada się stare ciuchy i buty, które najprawdopodobniej po jej zakonczeniu trzeba będzie wyrzucić. Zabawa kończy się dokładnie po godzinie „wojny”, kiedy to ludzie są skąpani w masie rozdeptanych pomidorów, a po ulicach płyną strugi czerwonej cieczy. Domy na trasie przejazdu ciężarówek z pomidorami są w większości zasłonięte, a te, które doznają „przebarwień” są dokładnie myte przez strażaków i ochotników z miasta, podobnie jak ulice. W zwyczaju jest też, że mieszkańcy polewają wodą uczestników zabawy, udostępniają swoje węże ogrodowe, by inni mogli zmyć z siebie tę masę. W międzyczasie na nieokupowanych przez pomidory uliczkach kwitnie handel kanapkami, hamburgerami domowej roboty, wodą, napojami gazowanymi etc. Zysk dla lokalnych jest spory, jeśli weźmie się pod uwagę, że na takiej imprezie jest średnio kilkadziesiąt tysięcy osób i prawie każda z nich chce coś zjeść i coś wypić, więc każdy handluje czym może. W tym roku przyjachało do Buñol ok. 40.000 osób i zużyto 120 ton pomidorów. Podobno ulice miasta nigdy nie są tak czyste jak właśnie po Tomatinie:)))))

przed…

w trakcie…

i po:)))))

Poniżej kilka zdjęć Tomatiny, nasze były robione aparatem w futerale wodoodpornym (w tym wypadku pomidoroodpornym, hehehehe), stąd ich jakość nie jest najlepsza, ale na pewno widać na nich śmiech i przednią zabawę. Viva la tomatinaaaaaaaaa!

74. Wycieczka na szczyt wulkanu i wgłąb jego krateru.


Jednym z najciekawszych momentów naszego pobytu na wyspie Lanzarote była wycieczka do wnętrza wulkanu. Na trasie wycieczkowej znajduje się wiele mniejszych i większych wulkanów i gór powstałych na skutek erupcji. Najpiękniejsze szlaki można znaleźć na terenie parku Timanfaya i w regionie rezerwatu przyrody. My maszerowaliśmy po kilku szlakach, najciekawszym z nich był szlak wulkanów na terenie Timanfaya, gdzie można wejść na szczyt i wgłąb niektórych z nich. Wybraliśmy wulkan La Montaña del Señalo i inny, sąsiedni, bez nazwy. Oba znajdują się niedaleko Gerii, słynnej plantacji winorośli. Krajobraz jest niesamowity, wszystko wokół pokryte czarną lub brązową lawą, gdzieniegdzie jakieś małe krzaczki i kolorowe porosty. Zanim zaczęliśmy wchodzić na górę, musieliśmy zmienić obuwie, bo cała trasa jest pokryta drobnymi kamyczkami typu koks czy pumeks, które ranią stopy. Cała ta czarna masa osuwa się w dół przy każdym kroku. Na szczycie strasznie wiał wiatr, momentami ciężko mi było się wyprostować. We wnętrzu krateru rosły małe śliczne skalniaki, a dno było zupełnie płaskie i gładkie,  z porozrzucanymi wszędzie kawałkami zastygłej lawy. Wchodzenie na górę zajęło nam ok. godziny spokojnym krokiem, w dół zeszliśmy szybciej. Na pamiatkę zabrałam worek czarnych, świecących metalicznym błyskiem kamyczków.

W kraterze